Łączność szkoły z kościołem
Świeżo są nam w pamięci wiece szkolne, zwołane w rozmaitych miejscach Prus i Księstwa Poznańskiego [połowa XIX wieku], aby zaprotestować przeciw tak zwanym szkołom bezwyznaniowym, których wiele miast państwa pruskiego przez petycje do sejmu się domagało. Zagorzałość, z jaką występowała jedna strona, aby znieść dotychczasowy stosunek szkoły do kościoła, a druga, aby ten stosunek utrzymać, świadczy dostatecznie, że chodzi tu o zmiany albo wielce pożyteczne, albo wielce szkodliwe. Większości ogółu domagającego się zniesienia szkół dotychczasowych, są owe głębsze powody, dla których tego żądają, nieznane, i dla tego sądzi ona, że rzeczywiście o nic więcej tu nie chodzi, jak tylko o wolność sumienia, o postęp, o wyzwolenie nauczycieli z pod dozoru duchownych. Te i tym podobne powody przytaczają przywódcy tych nowych żądań, a nie wyłuszczając powodów głębszych, ani wskazując na skutki tych zmian radykalnych, bałamucą lud ciemny i tak już skory do zmian.
Zwolennicy szkół wyznaniowych odwołują się w tej walce z nowoczesnym liberalizmem na historyczny rozwój szkoły, na tradycje, na dawne prawa kościoła do szkoły. Lecz trudno odwoływać się na przedawnione prawa w czasie obecnym, który właśnie pragnie wywrotu dawniejszych urządzeń, aby w ich miejsce nowe, na pozór lepsze, wprowadzić. Gdyby prawo kościoła do szkoły innej nie miało podstawy, jak tylko samo prawo wypływające z przedawnienia, na słabych tylko opierałoby się fundamentach. Przedawnienie może być tak samo prawem jak i bezprawiem, zależy to od okoliczności. Przedawnienie i tradycja wtedy tylko mogą być prawem sprawiedliwym i zapewnić byt trwały jakiemuś urządzeniu, jeżeli przyczyny, z których powstało, obecnie jeszcze trwają, i jeżeli urządzenie to zaraz z początku i teraz jeszcze było i jest sprawiedliwa, tj. mieści w sobie cel i zadanie odpowiednie moralności, prawu i potrzebom ludzkości; a tym wszystkim warunkom odpowiada zasada bynajmniej nie dzisiejsza ani przestarzała, że szkoła z kościołem zawsze w związku być powinna. Lecz nie tylko to przemawia za łącznością szkoły z kościołem, ale są jeszcze inne powody i przyczyny, które się tego domagają, i do tego najzupełniejsze mają prawo, a tymi są:
1. prawo przyrodzone i sumienie rodziców,
2. ogólne dobro,
3. powaga i godność stanu nauczycielskiego.
Wznieście więc, nauczyciele, serca wasze do Boga, proście a otrzymacie pomoc z góry do tego, abyście byli takimi ojcami, przewodnikami umysłów i serc młodzieży, jakimi was chce mieć Bóg, Kościół św. i zdrowo myśląca większość narodu naszego.
I. Szkoła od Kościoła rozłączoną być nie powinna. Tego wymaga przede wszystkim prawo przyrodzone i sumienie rodziców.
Orzeł wychowuje pisklęta na orły, lew młode swe na lwy, każde inne stworzenie wychowuje płód swój na równe sobie stworzenie. Jest to prawo, które Stwórca z potrzeby przyrodzonej nadał stworzeniu. Co nierozumnemu stworzeniu dano z potrzeby przyrodzonej, należy się z prawa przyrodzonego także człowiekowi, stworzeniu rozumnemu. Człowiekowi przysługuje prawo wychowywania dzieci w swych własnych zasadach i przekonaniach, a przede wszystkim w tym, co mu jest najdroższym i najważniejszym, w wierze własnej.
Chrześcijanin powinien mieć prawo wychować dzieci swe na chrześcijan, żyd na żydów itd.
Nie należy jednakże tego rozumieć, że obojętną jest rzeczą, do jakiego się kto przyznaje wyznania, bo wiemy, że jedna jest tylko prawda, a ta prawda jest nie w innym kościele i wyznaniu, jak tylko w kościele rzymsko-katolickim. Chrystus Pań powiedział o sobie: „Jam jest prawda i żywot”, jeżeli tedy Chrystus Pan jest prawdą, to też nie gdzieś indziej złożył swą prawdę, jak tylko w kościele przez siebie ustanowionym, a tym kościołem jest kościół rzymsko-katolicki. — Prawo natury, które jest wzorem pierwotnym wychowania wszelkich istot, może nam także posłużyć za dowód naszego twierdzenia. Żadna z istot żyjących nie pozostaje tak długo pod opieką rodzicielską, jak człowiek; kiedy inne stworzenia kończą swój żywot na świecie, człowiek dopiero wychodzi z pod opieki i staje się samodzielnym. Jeżeli przyjmiemy liczbę lat 30 za średnicę życia ludzkiego to wtedy możemy także trzecią cześć życia ludzkiego, przyjąć za średnicę opieki rodzicielskiej nad człowiekiem. Opatrzność boska nic bez myśli nie czyni; tak długa opieka rodziców nad dzieckiem ma swoje także przyczynę, a tą jest: naprzód powolny wzrost sił fizycznych człowieka, a potem konieczność wpajania moralnych zasad w umysł dziecka.
Fizyczne wykształcenie dziecięcia dzieje się podług praw natury; rodzice mają tu wpływ wielki, lecz nie stanowczy; wychowanie zaś dzieci moralne przede wszystkim od rodziców zależy. Ich wpływ jest tu stanowczy. Jakie wychowanie, takie później życie dziecięcia. Że są w tej mierze wyjątki, nie przeczymy, ale nam tu przede wszystkim chodzi o regułę, o zwyczajny porządek w świecie.
Wychowanie dzieci jest obowiązkiem rodziców, dla tego też starać się oni muszą o wszystko co do dobrego wychowania należy. Dobre wychowanie jest podstawą życia i szczęścia człowieka; życie zaś dobre, a stąd i szczęście, ściśle jest złączone z wiarą i religią, a więc też jest konieczną potrzebą i obowiązkiem rodziców, żeby wiarę prawdziwą wszczepić w swe dzieci. Rodzice kochają swe dzieci, stąd też starać się będą dla dzieci swoich o to, co dla nich jest najlepsze i najdroższe. Dla rodziców dobrych jest najdroższym szczęściem wiara; stąd też rodzice tacy będą w dzieci swe wszczepiać albo sami, albo przez inne osoby także wiarę, i to z pewnością nie inną, tylko taką, jaką sami wyznają.
Prawo wychowywania swych dzieci przyznają rodzicom wszyscy ludzie, a nadto uświęcają je prawodawcze ustawy wszystkich narodów. Wszystkie ustawy prawodawcze całego świata nakładają na rodziców obowiązek starania się o utrzymanie swych dzieci, i nie ma także człowieka na świecie, który by prawo to potępiał. Jeżeli zaś każdy przyznaje rodzicom obowiązek utrzymania dzieci, natenczas też nie może im prawa wychowania ich zaprzeczyć.
Wyjątek jedyny w tej mierze stanowiło prawodawstwo Likurga w Sparcie. Lubo nie ma dla rodziców własności prawniejszej, a raczej właściwszej, nad własne ich ciało i krew tj. dzieci, to przecież prawodawstwo to zaprzeczało rodzicom prawa własności co do własnych dzieci, a zlewało takowe na państwo. Państwo rozstrzygało przy narodzeniu się dziecięcia o jego życiu lub śmierci, i bez przyczynienia się rodziców kierowało jego wychowaniem. Ustawy Likurga, które nigdzie prócz w Sparcie się nie przyjęły, przez to dowiodły, że na kogo spada obowiązek utrzymania, temu przysługuje prawo wychowania. Państwo Likurga odbierając rodzicom prawo wychowania, zupełnie logicznie odebrało im zarazem troski utrzymania.
Wielka i dziwnie jakoś od Boga w serce rodziców wlana miłość ku dzieciom, zmusza ich do roszczenia sobie tego prawa w zupełności, szczególnie o ile takowe tyczy się religijnego wychowania. Rodzice chcą, by ich dzieci tą drogą do zbawienia postępowały, którą sami za jedynie prawdziwą uznali. Do czego ich więc sam Bóg i cała ludzkość uprawnia, a miłość zmusza, do tego pobudza ich jeszcze niewątpliwie głos sumienia, który nie przestaje ich napominać; aby troszcząc się o zaspokojenie potrzeb ciała swych dzieci, nie zapominali też o potrzebach duszy, aby siali na żyznej roli serc dziecięcych ziarno wiary i moralności, które by stokrotny przynosząc owoc, zjednało im zasługę u Boga i ludzkości.
Jeżeli więc rodzice mają oddawać dzieci komuś innemu na wychowanie, natenczas są uprawnieni i obowiązani żądać pewności, że takowe w tym kierunku wychowane zostaną, jaki oni sami za zbawienny uznają.
Jaki to zaś ma związek ze szkołą? Przecież dziecko w szkole ma się nauczyć czytać, pisać, rachować i tym podobnych wiadomości.
Gdyby wykształcenie dzieci w tych przedmiotach bez wpływu na ich wychowanie możebnym było, toby śmiało rodzice mogli takim szkołom powierzyć dzieci swoje, można by wtenczas upornych bez wszelkiego skrupułu przemocą zmusić, gdyż rząd, jako strażnik ogólnego dobra, ma prawo żądać po obywatelach swoich pewnego wykształcenia. Lecz to jest właśnie niepodobieństwem, ażeby szkoła nie była zarazem i zakładem wychowania. Czyż można by znaleźć człowieka, który by nie starał się wpajać zasady swe tam, gdzie by się dobrze przyjąć mogły, zwłaszcza jeżeli przez to może znieść inne zasady, które niezgodne są z własnymi jego przekonaniami? Wystawmy sobie dziecko skłonne do wszelkich wrażeń, obdarzono sercem jak wosk miękkim, na którym wszystko się łatwo odciska, z pamięcią świeżą i niezatarcie wszystko zatrzymującą, z duszą pragnącą oświecenia, wielką łatwością naśladowania, brakiem doświadczenia, uważające swego nauczyciela za coś nadzwyczajnie wyższego, którego słowa są dla niego wyrocznią, i zapytajmy się samych siebie, czy jest podobnym, aby nauczyciel przebywając codziennie godzin kilka i przez pewien przeciąg lat z ową wrażliwą i wszystko w dobrej wierze przyjmującą dziatwą, czy jest podobnym powtarzam, aby tenże nie wywarł wpływu na przekonanie i zasady dziecka? Jak jeden przymrozek zniszczyć może nadzieję dobrego żniwa, tak jedno, choć tylko obojętnie wymówione słowo nauczyciela, może sprawić nieobliczone w następstwach zamieszanie w głowie i sercu dziecka. Szkoła bez wychowania jest niepodobną; nauczyciel pozostanie zawsze wychowawcą. Jak tedy niepodobna uczyć nie wychowując zarazem, tak znów nie można dobrze wychować, bez nadania temu wychowaniu pewnej religijnej podstawy i bez oparcia tego wychowania na tej właśnie podstawie.
Bez religii pozytywnej wszystkie zasady moralności nietrwałe, gdyż braknie im podstawy. Każda zasada moralności, która tylko na przyzwoitości lub też na racjonalizmie się opiera, — której matką jest filozofia, upadnie, skoro się niewygodną stanie. Naucz dziecko wypełniać czwarte przykazanie, choćby z największymi ofiarami; naucz je zwalczać zmysłowość i wtenczas, kiedy jej serce pragnie, gdzie okazja pociąga i rozkosze wabią; naucz je szanować cudzą własność wtedy nawet, gdy w nędzy i niedostatku ponętny blask złota go nęci; wszystkie i najpiękniejsze słowa twoje znikną w chwili pokusy jak bańki mydlane, jeżeli dziecko nie wierzy, że Bóg, sprawiedliwy sędzia, który za złe karze a za dobre wynagradza, tak rozkazał; jeżeli w sercu jego nie została zaszczepiona bojaźń Pańska; jeżeli nie wierzy, że nad nami jest wyższe, wieczne prawo, które nam we wszystkich uczynkach naszych za prawidło służyć powinno.
Trafiają się pojedyncze bezbożne, jednakże dla swej życzliwości ku bliźnim, lub dla swej prawości bardzo szanowane osoby; są to przecież tylko bardzo rzadkie wyjątki, a u takich szlachetnych przyjaciół ludzkości w końcu bardzo często okazuje się, że pod płaszczem cnoty i poświęcenia ukrywały się niecne i samolubne zamiary. A jeżeli w rzeczy samej trafiają się tacy, co by wyjątek stanowili, są to tylko ludzie, którzy przez przyrodzone zdolności i niezawisłe stanowisko w życiu nie przeszli jeszcze doświadczeń Hiobowych. Rzadkie takie wyjątki nie dowodzą jeszcze, że na religii nic nie zależy, że bez niej można wieść życie bez skazy. Odwieczną to prawdą, że zapatrywania, zasady i obyczaje człowieka zawsze odnoszą się do religii jego. Kto zaś żadnej wiary nie ma, ten i względem moralności będzie obojętnym.
Do wychowania więc dobrego należy pewna religijna podstawa. Jeżeli zaś takowa ma być skuteczną, natenczas nie wystarczy słowo ludzkie, lecz słowo Boże jest koniecznym, tam musi być Boska powaga — Kościół.
Na to odpowie może niejeden: niechże sługa Kościoła założy tę religijną podstawę; niechże przybywa do szkoły i dwie, trzy i więcej godzin tygodniowo swój przedmiot wykłada.
Byłażby to ta rękojmia, której żądać mają rodzice prawo i obowiązek, by dzieci ich w tej samej, co oni wychowane były religii? Gdyby zaś nauczyciel, który by w tym przypadku, jeżeli nie wyżej, to przynajmniej jako równo uprawniony stał obok sługi Kościoła, innej był religii, albo wcale nie miał wiary, czy w takim razie nie byłoby możliwym wywrócić o 11-tej to, nad czym od 9 — 10 pracowano? Nader łatwą byłoby to rzeczą u dzieci od 6 — 14 roku, gdyż takowe jeszcze własnego sądu o rzeczach wiary wyrobić sobie nie mogą! By zamącić młodociany umysł, wystarczy jakiś niewczesny dowcip lub gest szyderczy.
Przypuszczam, że większa część teraźniejszych nauczycieli z obecnym wykształceniem i przy zmianie stosunku szkoły do kościoła nie dopuściłaby się takiej nikczemności; lecz czy by potem ktoś tego nie uczynił, zapewnić nie mogę. Lecz niech pokolenie obecne przejdzie, a inni mężowie z innym wykształceniem, jako równouprawnieni ze sługą kościoła obejmą kierownictwo szkoły; cóż się wtenczas dziać może?
Dobre wychowanie nie jest możliwym, jeżeli te trzy czynniki: dom, szkoła i kościół nie dążą ustawicznie do jednego celu. Gdzie zaś ma panować zgoda, tam powinno się jedno do drugiego stosować. W tym przypadku trzeba, żeby się to zastosowywało, poddawało, co się zastosować może, tj. dom i szkoła, bo kościół nie może zmieniać swych zasad, gdyż ma nadany sobie od Boga kierunek pewny i nietykalny.
Nie wystarcza zatem, żeby słudze kościoła przyznano prawo udzielania tygodniowo tylko kilku godzin nauki religii, aby tym sposobem założyć fundament religijny; lecz owszem, rodzice mają prawo żądać, żeby kapłan ich wyznania i ich religii czuwał nad wychowaniem dzieci, już to zachęcając, już to pomagając czynem; słowem, rodzice mają prawo i obowiązek, żądać szkół wyznaniowych takich, jakie jeszcze po dziś dzień w kraju naszym istnieją. Byłoby to pogwałceniem prawa przyrodzonej uczucia i sumienia rodziców, gdyby ich zmusić chciano ażeby dzieci swoje oddali do szkoły, a więc na wychowanie, bez odebrania rękojmi, że podług ich wiary wychowanymi zostaną.
Skąd tedy prawo kościoła do szkoły pochodzi? Wypływa ono z prawa przyrodzonego, jakie mają rodzice do swoich dzieci. Kto zaprzecza tego prawa kościołowi, ten zarazem zaprzecza rodzicom prawa wychowania dzieci, a więc czynienia tego, do czego ich sumienie zobowiązuje. A któżby miał coś podobnego żądać? Oto ci, którzy żądają szkół bezwyznaniowych. Odłączenia szkoły od kościoła pragną ludzie, którzy za hasło obrali sobie: „wolność wyznania”. Ciż sami mężowie nie wstydzą się w imieniu wolności żądać, ażeby znieważono prawo przyrodzone rodziców względem wychowania dzieci, obrażają ich uczucie rodzicielskie, i w imię wolności sumienia gwałcą sumienie rodziców.
To co się powyżej powiedziało, da się streścić w tych słowach: rodzice mają z natury prawo, a sumienie kładzie im za obowiązek, wychować dzieci w swej wierze. Szkoły są zarazem zakładami wychowania. Wychowanie dobre jest niepodobnym bez podstawy religijnej: religijna podstawa jest niepodobną bez kościoła. Dobre wychowanie jest także nie możebnym bez zgodnego rozwoju na przyjętej podstawie. Z tej więc przyczyny mają rodzice i kościół dla rodziców, szczególnie w obecnym czasie, prawo i obowiązek żądać, ażeby kościół i to ich kościół, wpływał na szkołę. Nie wolno zatem odłączać szkoły od kościoła, gdyż sprzeciwia się temu prawo przyrodzone i sumienie rodziców, a zwłaszcza wtenczas, kiedy państwo pośrednio lub bezpośrednio zmusza ich posyłać dzieci do szkoły. Jeżeliby chciano koniecznie rozłączyć szkolę z kościołem, natenczas wypadałoby rodzicom pozostawić do woli, czy chcą lub do jakiej chcą szkoły swe dzieci posyłać. Nie grzeszono by wtedy przynajmniej przeciw prawu i sumieniu rodziców, jednakże działano by wręcz przeciw zasadom dobra ogólnego.
II. Szkoła od Kościoła odłączoną być nie powinna. Wymaga tego ogólne dobro.
Do ogólnego dobra narodu należy nie tylko zewnętrzne bezpieczeństwo, lecz także rękojmia zabezpieczająca własność osobistą w wewnątrz. Cel ten tylko przez rozumne i uporządkowane prawa osiągniętym być może. Do straży tych praw potrzebna jest zwierzchność. Lecz któż dał władze i powagę zwierzchności? Ten, od którego ród ludzki wziął swój początek, który rodzaj ludzki urządził, a urządził zaraz w początkach z władzą, czyli zwierzchnością, poddawszy dzieci pod władzę rodziców, tych znowu pod władzę starszych rodziny itd. Paweł św. mówi: „Niema zwierzchności, jedno od Boga”. Każda władza powinna w wierze, w Bogu mieć swój początek, jako mówi apostoł narodów Paweł święty: „Zwierzchności od Boga są postanowione”.
Lecz komu w świecie przysługuje prawo żądania od wolnej istoty — człowieka — aby swoją wolną wolą bez przymusu poddał pod władzę innych ludzi, gdyby ci inni nie byli zastępcami tego, który tę wolność udzielił, a który ją tylko sam ograniczyć jest w mocy? Kto narusza wiarę w Boga, ten też narusza zwierzchność w jej zasadach, ten podważa ogólne dobro. Odwrotnie zaś, kto przeciw rozumnej zwierzchności występuje, powstaje przeciw Bogu samemu. Urządzenie państwa nie może w pewniejszy sposób być zniweczone, jak na drodze niewiary.
Rewolucjoniści wszyscy dobrze o tym wiedzieli. Zanim owa wielka rewolucja w końcu przeszłego stulecia we Francji wybuchła, starali się wprzód wolnomyślni niedowiarkowie wszelkimi środkami podkopać i zohydzić wiarę, Rząd francuski w zaślepieniu spokojnie przyglądał się dziełu zniszczenia, nawet popierał „postęp” — jak się dzisiaj wyrażają ci, którzy mają za cel dogadzać swym chuciom cielesnym. Skoro zaś dzieło podkopania wiary było dostatecznie przygotowanym, otworzono oczy ludowi i pokazano mu słabostki rządowe. Cóż wtenczas miało go wstrzymać od obalenia tronu? Czy wyrok Boski: „Oddajcie Bogu co Boskie, a cesarzowi co cesarskie?!”, czy słowa apostoła: „Kto się zwierzchności sprzeciwia, Bożemu się postanowieniu sprzeciwia”, czy nareszcie czwarte przykazanie, które nakazuje zwierzchność szanować? To wszystko u ludu nie miało już znaczenia, gdyż nie było już wiary. I oto runął tron i ci, którzy go posiadali, a całe urządzenie państwowe popadło się w bezprzykładne zamieszanie.
Że zaś tylko prawdziwa wiara chrześcijańska jest podporą zwierzchności, wiedzą o tym dobrze nowocześni burzyciele. Gdzie się najwięcej bałwany pienią i huczą, tam z pewnością leży największa zapora. Wszystkie stronnictwa wywrotu jakich bądź odcieni zgodnie pracują w tym celu. żeby prawdziwe chrześcijaństwo wyrugować ze społeczeństwa; racjonalizm bowiem wcale ich nie obchodzi, gdyż ten według wiatru się obraca; jeśli zaś sam dobrowolnie się nie nagnie, łatwo go według upodobania nagiąć można. Racjonaliści wspólnymi silami podkopują fundamenty wiary. Chociaż wiek obecny już tak bardzo grzeszy nieuznawaniem i nieszanowaniem zwierzchności, to jeszcze im za mało, gdyż zawsze jeszcze miliony ludzi w najprzykrzejszych życia stosunkach zamiast oddawać się rozpaczy, szukają pociechy w wierze, w Bogu, miliony mówię, wypełniają czwarte przykazanie Boskie w posłuszeństwie ku pracowitej władzy. Mężowie wywrotu chcieliby naraz rozbudzić wszystkie namiętności, które chrześcijaństwo ujarzmiło. Wiedzą oni, iż prawdziwy chrześcijanin nie jest rewolucjonistą; wiedzą i to, że w tajnikach serca ludzkiego spoczywające namiętności wytrysną, skoro ustąpi z nich bojaźń Boska.
Cóż więc czynić wypada? Gdyby można było chrześcijaństwo przemocą wytracić, dawno już byłyby to uskuteczniły straszliwe prześladowania chrześcijan za panowania cesarzy rzymskich Tyberiusza, Klaudiusza, Nerona, Domicjana i innych.
Chrystus Pan powiada: „Synowie tego świata mędrsi są w rodzaju swoim od synów światłości”; nie mogąc więc przemocą dopiąć swego celu, innego się sposobu chwycili. Sądzą, że wierze chrześcijańskiej najpewniejszy cios zadadzą, jeżeli młodzież wychowaną zostanie bez znajomości nauki Chrystusa Pana, albo też co gorsza, w zasadach antychrześcijańskich. Te ich krzyki o rozłączenie szkoły i kościoła, czyli inaczej przysposobienie wolnomyślnych nauczycieli, mają pewniejszy cel, ponieważ, co się dzisiaj nie uda, uda się może jutro, a w takim razie kościół nie będzie miał prawa czuwać nad ich działaniem. Z takich szkół wychodzące pokolenie stanie się z czasem odpowiednie ich zamysłom. Ponieważ oni słowom: „Bramy piekielne go (kościoła) nie zwyciężą” nie wierzą, więc nie można zaprzeczyć, iż środek ten jest prawdziwie po szatańsku obmyślony. Przywódcom tego wywrotu niepodobna zaprzeczyć przebiegłości, ponieważ z wszelką świadomością swego celu wybrali środki odpowiednie.
Dziwić się tylko wypada zaślepieniu wielkiej liczby ludzi, którzy wprawdzie o celach ostatecznych radykalistów nic wiedzieć nie chcą, wspólnie jednak z nimi krzyki o odłączenie szkoły od kościoła podnoszą.
Do pierwszej klasy tych krzykaczy zaliczyć wypada rzemieślników i robotników, którzy się schodzą do lokalów publicznych, aby tam często przy kieliszku naradzać się, co uczynić wypada, by polepszyć swoje smutne położenie. Pewnikiem jest, że większa część tych ludzi, będąc chrześcijanami, pragnie także, ażeby dzieci ich w tej samej, co i oni, wierze wychowanymi zostały. Lecz przypatrzmy się cokolwiek ich programowi. Paragraf 1 mówi: Chcemy chleba! — Żądamy wyższej płacy! Głosi drugi paragraf. Paragraf trzeci: szkoła ma być odłączoną od kościoła. Pytam się tedy, jakiż tu logiczny związek § 3 do 1 i 2-go? Czy kościół ze szkołą w związku zostający odbiera im lub ich dzieciom chleb? Jestże tu choćby tylko iskierka zdrowego rozsądku? Jak na surducie czarnym biała łatka jest niestosowną, tak podobnież niedorzecznym jest żądanie § 3-go tych ludzi. Sprawa szkolna jest tu zręcznie usuniętą i osłoniętą polepszeniem bytu materialnego; jest ona na pozór rzeczą poboczną, w istocie jednak głównie o nią chodzi, po osiągnięciu tego o podwyższeniu płacy mowy nie będzie.
Do drugiej klasy takich krzykaczy należą ludzie zamożniejsi, którym atoli zbywa na gruntownym wykształceniu. Chlebem i płacą tych łudzić nie można; łudzą ich zatem tym, czego im właśnie niedostaje, tj. oświatą. Prawią im tedy, że kościół ludzi trzyma w ciemnocie, że kościół przeciwny wszelkiej oświacie, z których to przyczyn koniecznie trzeba odłączyć szkołę od kościoła. Dla takich ludzi dowodów nie potrzeba, gdyż im wystarczy, że kto nie chce uchodzić za nieoświeconego, takie a nie inne żądanie stawiać powinien! Nie chcąc tedy za głupich uchodzić, ponieważ nie mają chęci uczyć się i gruntownych nabyć wiadomości, przeto potakują przywódcom swoim i chcą tego czego oni pragną. Tanim kosztem bowiem uchodzą wtenczas za wykształconych i postępowych, z pogardą zatem spoglądają na ciemny lud, obstawający przy wierze ojców swoich i nie pragnący szkół bezwyznaniowych. Oto nowa mądrość, której nabyli w jednej prawie godzinie.
Później może, lecz już po niewczasie, otworzą im się oczy i poznają, iż popierali samolubne cele radykalizmu może własną fortuną.
Trzecią klasę żądających odłączenia szkoły od kościoła lub, co na jedno wychodzi, szkół bezwyznaniowych, tworzą ludzie istotnie wykształceni, którzy często nawet wielkie zdolności umysłowe posiadają, lecz nie mają pozytywnej wiary.
Nad tą klasą cokolwiek obszerniej zastanowić nam się wypada, trzeba bowiem rzucić okiem na przyczyny niedowiarstwa czasu naszego i wykazać jego skutki.
I w tej klasie stanowią mniejszość ci, którzy dokładnie obznajmieni są z ostatecznymi celami radykalizmu, gdyż większość tej klasy jest niewtajemniczona w machinacje przywódców. Skądże tedy pochodzi, że tacy wykształceni i uzdolnieni ludzie idą na oślep i sprzyjają zamiarom wywrotu istniejącego dziś ustroju społecznego? Jedne ptaki chwytają się samołówkami, inne siecią, jeszcze inne sidłami. Na różnych ludzi różnych trzeba sposobów; jednych łudzą chlebem i płacą, drugich oświatą, trzecich ideałami. Za ideał taki stawiają im urojone społeczeństwo, na wspomnienie którego młodzież się zapala, a serce starca jeszcze się zagrzewa: społeczność z najdoskonalszymi prawami, urządzeniami i obywatelami, którym można dać nieograniczoną wolność, gdyż zawsze tylko tego chcą, co jest dobrem. Dalej rozwijając teorię swoje głoszą, że następstwem tego urojonego społeczeństwa będzie zniesienie wszelkich granic rozdzielających narody, że będzie tylko jedno wielkie społeczeństwo ludzkie z samych braci złożone, w którym zapanują racjonalizm, miłość i wolność. Olśnieni blaskiem tak świetnej przyszłości, idą na lep, pomagają „wolnomularzom” by ideał ten urzeczywistnić, wynosząc na tron „racjonalizm”. Że zaś obecnie te utopie jeszcze się nie urzeczywistniły, tego nie przypisują ci ludzie bez pozytywnej wiary grzechowi, początkowi wszelkiego złego na świecie, lecz kładą to na karb złych i przewrotnych rządów, na istniejące obecnie urządzenie świata. Ażeby więc te utopie urzeczywistnić, potrzeba jeszcze wiele poodmieniać na świecie, poznosić szczególnie to wszystko, co trąci ustawami, przymusem i umysłowym zepsuciem. W społeczeństwie takim urojonym naturalnie niepotrzebna nauka Zbawiciela naszego Jezusa Chrystusa, głosząca, że człowiek bez łaski Boskiej nic dla zbawienia swego uczynić nie zdoła; zbyteczny sakrament Pokuty św., artykuły wiary, posty, jałmużny itp. dobre uczynki. Bo któż w takim społeczeństwie doskonałym potrzebuje łaski Boskiej? Po cóż krępować wolnego ducha artykułami wiary, na cóż umartwiać ciało postami? Precz z tym wszystkim, gdyż to niepotrzebne, lecz powoli, nieznacznie, nie przemocą; trzeba zacząć zniszczenie od fundamentu, a więc nasamprzód wyzwolić szkołę z pod jarzma kościoła! W dawnych czasach ciemnoty i zabobonów był może ten stosunek szkoły do kościoła odpowiedni, lecz dziś, w dziewiętnastym wieku, stoją rozum, oświata i humanitarność na tak wysokim stopniu, że już nad sobą nie potrzebują opieki kościoła! Kościół przestarzały nie jest dziś na czasie!
Stulecie nasze zapomina w zaślepieniu swoim o tym, że nastąpiło po 18-tu, nawet po 58 innych, które przeminęły. Głosi ono naukę o postępie, o mądrości i rozsądku ludzkości? Zapominając, że już przed wielu laty żyli: Platon, Cicero, Augustyn św. i inni mężowie, których mądrość i praca jeszcze dziś są skarbem i wzorem nowoczesnych uczonych. Wiek dziewiętnasty wzgardza poprzednikami swymi, chełpiąc się przemysłem i wynalazkami, niepomny na to, że za jakie 200 lat następcy jego podobnież z politowaniem o nim wspominać mogą.
Nasz wiek przechwala się swoją humanitarnością. Lecz czy jest możliwą humanitarność bez miłości bliźniego, miłość bliźniego bez poświecenia, a poświęcenie bez nauki Chrystusa Pana? Cóż wydał dobrego świat przez te cztery tysiące lat poprzedzających przyjście Zbawiciela? Oto nic innego, jak największa samolubstwo, objawiające się w żądzach panowania, zemsty, niewoli i zmysłowości; występki te do miłości w takim pozostają stosunku, jak woda do ognia. Chrześcijaństwo jest nie tylko matką humanitarności, lecz zarazem jedyną podstawą, na której ona się utrzymać i rozkrzewiać może. Każdy inny pomysł ludzki może się zakorzenić i rozwijać niezależnie od początku swego, lecz humanitarność nie może tam się ostać, gdzie chrystianizm usuniętym został. Sam rozum uznaje i pochwala prawdziwą miłość bliźniego i zaparcie się samego siebie, bez którego filantropia nie możliwą , tym bardziej, że wiara Chrystusowa przez tyle wieków udowodniła tych cnót niezliczonymi przykładami, przy których nawet ludzie bezbożni, będący świadkami tych cnót heroicznych, do łez się wzruszali, gdyż jak mówi Tertulian, dusza z przyrodzenia jest chrześcijańską, co innymi słowy znaczy, że dusza nigdy pierwotnego obrazu Boskiego tak nie zatrze, iżby się w niej ukryta iskierka bożego początku nie odezwała. Cnoty te zyskują więc i przez rozum uznanie, lecz znaczenia i wartości koniecznego obowiązku nabierają dopiero przez to, że boska powaga nauki chrześcijańskiej ich potrzebę i zasługę wykazuje. Wiara chrześcijańska uczy nas bowiem, że wszyscy ludzie dziećmi są jednego Ojca w niebie, braćmi obowiązanymi miłować Boga, miłować bliźnich, a nawet, co jest najdoskonalszym, miłować nieprzyjaciół, bośmy wszyscy powołani do wspólnej ojczyzny w niebie i wszyscy staniemy przed jednym Sędzią sprawiedliwym, który odmierzy albo karę albo nagrodę według tego, jakeśmy się nawzajem miłowali. Jeżeli tedy odejmiemy ludziom wiarę chrześcijańską, natenczas cnoty te przestaną być obowiązkiem. Skoro zaś nie są obowiązkiem, wtedy nie mogą uchodzić za fundament humanitarności; chociażby wiele osób podziwiało takowe, a może nawet pojedyncze indywidua w nadzwyczajnych przypadkach je wykonywały, gdyż bez nauki Chrystusowej braknie im podstawy tj. rękojmi. Niezawodnym i jedynie logicznym następstwem tego będzie jak największe samolubstwo, które się wszędzie i natychmiast okaże, czego doświadczenie i historia pojedynczych osób i całych narodów udowadnia, jeżeli jakaś szczęśliwa niekonsekwencja, opierająca się na przyzwyczajeniu, a tym samym znów na chrześcijaństwie, przez pewien czas jakiej bądź humanitarności nie podtrzyma. Tak kwiat róży, zerwany z krzaczka, trzyma się jeszcze świeżo czas niejaki, pomimo że oderwany od swej siły żywotnej, przeznaczony na szybkie i niechybne zniszczenie.
Logiką duszy bezbożnej lub niechrześcijańskiej jest największe samolubstwo; logiką egoizmu jest znów barbarzyństwo; wyzucie narodów z wiary chrześcijańskiej zaś jest końcem humanitarności. Przeciwieństwem samolubstwa jest zaparcie się samego siebie i miłości bliźniego; matką zaś miłości i poświęcenia jest nauka Chrystusa Pana. Chrześcijańska wiara jest matką humanitarności i jedynym gruntem, na którym ona istnieć może. A pomimo to szczycą się postępowcy swoją humanitarnością, gardząc wiarą chrześcijańską, a przynajmniej formą widoczną, kościołem, przez samego Chrystusa ustanowionym. Bez kościoła, jak nas historia uczy, przechodzi wiara chrześcijańska albo w mistycyzm albo racjonalizm, przez co traci charakter pozytywnej, a więc obowiązującej religii.
Kościół może dawniej był potrzebnym, lecz jest nieodpowiednim dla dziewiętnastego stulecia. Wiek obecny gorszy się z zasady, że cel uświęca środki, a sam podług niej postępuje. Jeżeli kościół jest fałszem, natenczas nigdy nie był odpowiednim. Lecz wtedy niechaj nikt nie żąda trzymania się jego zasad moralnych, które wymagają zaparcia się samego siebie, niechaj się nikt nie spodziewa, aby uznano jego powagę, jeżeli jej przemocą sobie nie zjedna; niechaj nie narzeka na zbrojny pokój, wyczerpujący siły narodów, gdyż te wojska są wtedy koniecznością. Porządek i pokój, najniezbędniejsze warunki dobra ludzkiego, mogą być wynikiem tylko chrześcijaństwa albo przemocy broni. Ilość siły zbrojnej jest przeto miarą oziębłości dla wiary chrześcijańskiej; powiększanie kontyngensów wojskowych musi postępować w miarę jak narody opuszczają naukę Chrystusową, lubo na czas dłuższy i największa siła zbrojna nie zastąpi wiary chrześcijańskiej, której mocy zbawienia niczym zastąpić nie można. — Chcąc nie chcąc, ludzkość musi w końcu powrócić do odwiecznych pierwiastków chrystianizmu, na łono kościoła dającego jedyną rękojmią porządku i szczęścia społeczeństwa ludzkiego. Nie należy przecież rozumieć, jakoby kościół był środkiem dla policji; on wkłada obowiązki na sumienia, siła zaś zbrojna zewnętrzne tylko posłuszeństwo wywołuje, które razem z naciskiem tejże siły ustaje. Wiara Chrystusowa nie wymaga podobnież od wyznawców swoich, by się wszystkiemu bezwarunkowo poddawali, lecz owszem dla chrześcijanina bezwarunkowe poddanie się tam przestaje być obowiązkiem, gdzie naruszenie praw jego się zaczyna. Kościół radzi tylko krzywdy cierpliwie znosić, a to w tym przypadku, jeżeli ważniejsze powody nie wkładają obowiązku wywalczania praw swoich, przecież zawsze moralnie tylko dozwolonymi środkami. Oprócz tego wkłada wiara chrześcijańska obowiązki po równo na zwierzchność jak i na podwładnych. Z tej też przyczyny natenczas dopiero ludzkość rozwinie odebrane od Boga siły i zdolności, kiedy przejmie się na wskroś nauką Chrystusa Pana. Dom, którego nie postawiono na pewnym fundamencie, wywróci się, choćby go i zewsząd podparto. Fundamentem, na którym jedynie szczęście pojedynczych indywiduów jak i ogółu opierać się może, jest wola Boża, objawiona nam przez Chrystusa Pana, gdyż Bóg stworzył ludzkość dla siebie. Choćby ludzie jeszcze i kolejne 6 tysięcy lat się silili i przemyśliwali, to przecież nikt nie wynajdzie innego fundamentu dla pokoju, porządku i dobra ludzkości nad ten, który sam Bóg położył. Czy w tym nie leży konieczność chrystianizmu i kościoła, których sobie nigdy w rozłączeniu pomyśleć nie można?
O kościele jedno z dwojga przypuścić należy: albo że jest fałszem, albo że jest ustawą Boską. Jeżeli jest fałszem, natenczas żadnego wieku i czasu potrzeb zaspokoić nie jest zdolny; jeżeli przeciwnie jest ustawą Boską i uczy słowa Bożego, natenczas jest odpowiednim dla czasu każdego; a kto by wtedy jeszcze utrzymywał, że jest nieodpowiednim czasowi, ten chcąc nie chcąc to straszliwe wymówić musi słowo, że i Bóg sam nie jest odpowiednim czasowi. Ten Bóg, który czas stworzył, nie ma być na czasie! Śmiać by się trzeba z uroszczeń podobnych stulecia naszego. Lecz co najgorsza, iż Pan Bóg z wielu względów rzeczywiście nie jest odpowiednim zachciankom obecnego stulecia. Jak gwiazda wychodząca z swej kolei i porządku, któremu ciała niebieskie podlegają, spadnie i zaginie w nieskończoności, tak i wiek nasz, któremu Bóg nie jest odpowiednim, musi się opamiętać i zastosować do woli Bożej, jeżeli nie chce popaść bez steru w zamęt zniszczenia, gdyż prędzej cały firmament zastosować się może do jednej gwiazdy, która opuściła swą kolej, aniżeli Bóg, wiecznie nieodmienny, mógłby się zastosować do zmiennych naszego czasu pojęć.
Kto mówi, że kościół nie na czasie, ten jest albo kłamcą albo bluźniercą: kłamcą, jeżeli twierdzi, że kościół, który dla dawniejszych czasów miał być odpowiednim, dziś jest fałszem; bluźniercą, jeżeli wierzy, że kościół jest prawdą, a przecież nie uważa go za odpowiedni czasom naszym.
Wzrastający coraz rozum, postęp, humanitarność, kościół przestarzały — to są frazesy nowoczesnych wykształconych bezbożników, którymi również jak i powyżej już przytoczonymi a bezbożnymi wywodami, chcą kościół — w ich pojęciu nieprzyjaciela rozumu, postępu i humanitarności — wyrugować najpierw ze szkoły, by później bez wszelkich przeszkód wynieść na tron swój ideał, tj. społeczeństwo rządzące się li racjonalizmem.
Społeczeństwo takie złożone będzie z samych tylko braci rządzących się rozumem, wolnością i miłością!
Społeczeństwo takie jest doskonale i zupełnie logicznie wymyślone. Kto nie zatęskni choć czasami do podobnego społeczeństwa, ten nie ma szlachetnego serca! Lecz o jednej przecież rzeczy nie pomyślano, tj. o sercu ludzkim i jego namiętnościach. Podobne społeczeństwo jedynie jest możliwym, jeżeli wszyscy ludzie takimi się staną, jakimi ich chce mieć Chrystus Pan, mówiąc: „Bądźcie doskonałymi, jako i ojciec wasz w niebiesiech doskonałym jest”. Społeczeństwo takie jest dalej nie tylko możliwym, lecz nawet nie jest wynalazkiem wieku naszego, albowiem istniało już w raju za Adama i Ewy, jak nam to pismo św. powiada. Lecz grzech zniszczył ten święty, przez Boga samego zaprowadzony porządek; i od tego czasu stoi Anioł z mleczem ognistym przy wejściu do raju i zabrania powtórnego doń wejścia rodzajowi ludzkiemu. Pewnikiem jest, że porządek ten znów kiedyś nastąpi, lecz wtenczas dopiero, kiedy rodzaj ludzki skończy tu ziemską pielgrzymkę swoją a powróci do Ojca i króla swego niebieskiego. Społeczność taka jest wreszcie celem wszelkich usiłowań kościoła tu na ziemi: i on muruje i muruje, by ludzi do niej przysposobić. Cała różnica pomiędzy zabiegami kościoła a owych nowoczesnych mularzy polega nie tyle na celu, jak raczej na środkach i czasie, jakich potrzebują do urzeczywistnienia swej pracy mularskiej. Podczas gdy kościół wychodzi z nauki wiary i z zasady potwierdzonej przez codzienne doświadczenia, że pierwszym warunkiem do założenia tego od Boga żądanego społeczeństwa jest uświęcenie i czystość serc ludzkich, i że przeto społeczność ta, jako ogólna, możliwą jest dopiero po udoskonaleniu całej ludzkości, wychodzą owi „mularze” z przypuszczenia przewrotnego, że człowiek już z natury takim jest, jakim być powinien, i że tę przyrodzoną dobroć wstrzymują tylko zewnętrzne przeszkody, wywołane bądź to zależnością sumień od pozytywnych religii, bądź to przemocą władzy państwowej, lub innymi przymiotami obecnego układu społecznego, które niby to krępują wolność i postęp; i wołają, że po usunięciu tych przeszkód zaraz i bez wszystkiego złączyliby się ludzie w taką społeczność idealną. Czyż można gdziekolwiek obok dążeń do jednego celu tak wielką napotkać różnicę w zasadach? Szkoda tylko, że zaślepienie, nieświadomość i pycha tę przepaść utworzyły, i że tym sposobem wiele zabiegów najszlachetniejszych, aby urzeczywistnić tę ideę Boską, w ludzkości bezowocnie ginie. A więc i kościoła celem jest utworzenie takiego społeczeństwa. Lecz chcieć takowe bez Boga i w obecnym czasie utworzyć, jest to to samo, co budować wieżę Babel, której następstwem będzie ogólne zamieszanie.
Jednych łudzą anarchiści chlebem, drugich oświatą, trzecich ideałami, a tym sposobem otrzymują, że tak powiem, akord, gdyż wszyscy chórem wołają o odłączenie szkoły od kościoła, czyli wyraźniej, o szkoły bezwyznaniowe.
Nie ulega wątpliwości, że ci, którzy czegoś podobnego żądają, są albo oszustami albo też oszukanymi. Oszustami są ci mniemani przyjaciele ludu, którzy jasno i pewno znają ostateczne cele swych dążeń. Są to dygnitarze księcia ciemności, tego wodza wszystkich wodzów anarchii, tego antychrysta, który dyryguje tym nowoczesnym naturalizmem. To, co się obecnie przed oczami naszymi dzieje, jest przypadająca nam cząstka owej najpierwszej i największej schizmy, którą lucyfer rozpoczął w niebie odszczepieństwem swoim, jeszcze przed stworzeniem rodzaju ludzkiego. Dalszym ciągiem jej jest pokusa objawiająca się w całym przebiegu historii rodzaju ludzkiego w najrozmaitszych postaciach z dopuszczenia Boskiego dla doświadczenia wolności ludzkiej, końcem zaś jej będzie przy dokonaniu historii rodzaju ludzkiego straszliwe rozłączenie złych od dobrych.
Większość zaś sekundantów, wtórujących przywódcom, a nieznających ostatecznych ich celów, należy do oszukanych. Można by ich do błaznów nadwornych antychrysta porównać, ponieważ służą jemu i dworowi jego ku rozweseleniu. Godni na prawdę pożałowania, gdyż obałamuceni nie wiedzą o tym, że są wprzężeni w rydwan przewrotu i samolubstwa.
Może ktoś powie, że jeżeli tak jest, to ludzie w wielkim znajdują się błędzie? Tak jest. Na świecie kolosalne głupstwa zawsze dziać się mogą: zwierzę idzie za popędem swoim, aniołowie posłuszni są odwiecznym prawom Boskim, samemu tylko człowiekowi dostała się omylność w udziale, jako skutek grzechu. Wiek dziewiętnasty sowicie z udziału tego korzysta. Dążności te dobitnie maluje bajka o żabie, która nie kontenta z naturalnej swej wielkości, tak bardzo i długo się nadymała, aż w końcu pękła.
To, co się wyżej powiedziało streścić można w tych słowach: Nie masz ogólnego dobra bez państwa dobrze zorganizowanego; nie masz kraju dobrze uporządkowanego bez zwierzchności; nie masz zwierzchności lub władzy bez powagi; nie masz powagi bez Boga; nie masz wiary skutecznej w Pana Boga bez religii pewnej; nie masz głębokich przekonań religijnych — przynajmniej u przeważającej większości ludzi, szczególnie w obecnych czasach — bez jednolitego wychowania szkolnego na pewnej podstawie religijnej; nie podobne takie wychowanie bez połączenia szkoły z kościołem. Szkoła od kościoła odłączoną być nie powinna! Wymaga tego ogólne dobro. Z tej przyczyny rząd chrześcijański, nawet rząd choćby tylko praktycznie mądry, nigdy na podobne rozłączenie zezwolić nie powinien, gdyż dowiedzioną jest rzeczą, że szkoła ściśle połączona z kościołem stanie za całą armią wojska. Gdyby szkołę od kościoła odłączono choćby tylko na 50 lat, natenczas przekonano by się, że potrzeba by kilkadziesiąt tysięcy żandarmów więcej, niż obecnie, a ponieważ i ci przestrzegacze porządku publicznego wyszliby z tych szkół niedowiarstwa, dla tego okazałoby się w końcu potrzeby kilku legionów anielskich, aby tymże stróżom bezpieczeństwa broń niebezpieczną z ręki wytracić.
Kto więc chce odłączyć szkołę od kościoła, ten dopuszcza się zamachu na byt ludzkości.
III. Szkoła od Kościoła odłączoną być nie powinna, bo wymaga tego nareszcie powaga stanu nauczycielskiego.
Nie masz wychowania bez podstawy religijnej; nie masz podstawy religijnej bez kościoła. Kto chce zatem odłączyć szkołę od kościoła, ten także wychowanie od nauczycielstwa odłączyć musi. I dla tego właśnie żądają, ażeby dzieci w szkole tylko czytać, pisać i rachować się nauczyły!
Przypuśćmy, że może rzeczywiście istnieć szkoła bez wychowania. Czym jest taka Szkoła? Warsztatem, w którym się dzieci mechanicznie czytać, pisać i rachować uczą. Czym jest przy tym zajęcie nauczyciela? Zwyczajnym i nudnym rzemiosłem! Bo czyż nie jest rzeczywiście nudnym i jednostajnym zajęciem, rok w rok nie więcej jak i u o a e, 1 raz 1 i 1 więcej 1 powtarzać, a nauczywszy dzieci tego, wypuszczać je z pod swojej opieki wtenczas właśnie, kiedy ich umysł rozwijać się zaczyna? Nauczyciel nie miałby wtenczas moralnego zadowolenia, że mogąc uczyć dzieci moralności i mając sposobność do tego, nie mógł z tego korzystać, — a tak praca ta byłaby dla niego najniewdzięczniejszą.
Zupełnie inaczej jest, kiedy nauczyciel jest zarazem i wychowawcą! Czynność jego nie jest natenczas nudną i jednostajną, lecz przeciwnie tak urozmaiconą i zachęcającą, jak różni są ludzie co do zdolności, rozumu, temperamentu i społecznych stosunków. Powinien on natenczas uczniów swoich co do ich zdolności umysłowych zbadać, gdyż i dwoje dzieci nie ma, które by co do usposobienia i zdolności były sobie zupełnie równymi. Dzieci te są dla niego nierozwiązanymi jeszcze zagadkami. Ma wiec nauczyciel szerokie pole działania i zastanowienia się, gdyż jest największą sztuką: ludzi dobrze prowadzić.
Jeżeli nauczyciel jest zarazem i wychowawcą, natenczas urząd jego jest ważnym i godnym szacunku. Bo któż to są ci, których ma wychować? Dzieci, które w przyszłości stać się mają pożytecznymi członkami ludzkości, obywatelami państwa, czynnymi dla dobra ogólnego. Teraz są to tylko dzieci, lecz kiedyś będą reprezentantami społeczeństwa; oni kiedyś będą dźwignią kraju i kościoła. Którzy dziś stoją u steru, byli kiedyś dziećmi, a którzy dziś są dziećmi, będą kiedyś ojcami i matkami rodzin, przełożonymi kościoła i szkół, przewodnikami gmin i kraju. Czyż to są drobnostki? A więc nie pogardzajcie dziećmi, gdyż w nich spoczywa nasza przyszłość, przyszłość ludzkości!
Nauczyciel elementarny wychowuje właśnie tych, którzy po opuszczeniu szkoły wstępują do życia praktycznego, a więc stan średni i wiejski, jądro społeczności. Nauczyciel elementarny wychowuje również i tych, którzy opuszczając szkołę elementarną, w wyższych zakładach naukowych kończą swe wykształcenie; wychowuje ich najpierw, i to w takim czasie, w którym na ich umyśle najgłębiej wszelkie wrażenia się odbijają. Szkoła elementarna zakłada zatem fundament wszelkiego wykształcenia woli i charakteru człowieka. Zarody bojaźni Bożej, szanowania zwierzchności, miłości ojczyzny, poczucie sprawiedliwości, porządku i wiele innych cnót szkoła elementarna zasiewa i zaszczepia w serce człowieka. Jeżeli wiec nauczyciel jest zarazem i wychowawcą, natenczas serce jego jest ogniem, z którego ciepło ogrzewające serca ludzkie wychodzi. Jest to urząd wielki i ważny, gdyż nauczyciel kształci dzieci nie tylko na pożytek ludzkości, ale i Bogu na chwałę.
Kto więc odłączyć chce szkołę od kościoła, a zatem i wychowanie od uczenia, ten zbezczeszcza stan nauczycielski, odbiera mu jego cześć i godność.
Tym bardziej zadziwia nas, jeżeli tu i owdzie nauczyciel sam żąda odłączenia szkoły od kościoła. Co go do tego powoduje? Że nauka przez połączenie to na niczym nie traci, wie przecież z doświadczenia; żeby przez to wywrócić porządek kościelny lub państwowy, przez myśl mu nie przeszło; ani też czyni to w chęci strząśnięcia z siebie nadzoru, boć przecież nadzorowi i najwyższy urzędnik podlega. Jednego z kolegów swoich mieć za inspektora nad sobą, zapewne nie życzy sobie; chybaby miał widoki sam zostać inspektorem szkół. Męża fachowego, jako inspektora szkół całego powiatu z najmniej 1000 talarami rocznego dochodu również nie może sobie życzyć, wiedząc dobrze, że lud nasz ciężarów zadość ponosi.
Przyczyny, dla których niejeden nauczyciel żąda odłączenia szkoły od kościoła, nie są ogólne, lecz zawsze osobiste. Jednemu nie podoba się jego ksiądz inspektor szkoły, drugi nie może się z proboszczem swoim pogodzić. Stąd narzekania. Czy słusznie lub niesłusznie uskarżają się nauczyciele, w to nie wchodzę. Lecz przypuśćmy, że nauczyciel słusznie się użala. A więc temu nauczycielowi słusznie nie podoba się jego inspektor szkoły, jego proboszcz. Cóż stąd wynika? Trzeba koniecznie odłączyć szkołę od kościoła! Ma więc w skutek tego nastąpić wywrót w całym kraju urządzenia szkół, pochodzącego z naturalnego prawa i sumienia rodziców, potrzebnego dla dobra ogólnego, bez którego zatrudnienie nauczyciela równałoby się prostemu rzemiosłu, dla tego jedynie, iż ten ksiądz inspektor lub proboszcz nie jest dla nauczyciela takim, jakim go sobie mieć życzy! Byłoby to podobną niedorzecznością, jaką by popełnił ten, który by dom wywrócił dla tego, iż w nim komary mu dokuczają.
Dla takich przyczyn żadną miarą odłączenia szkoły od kościoła wymagać nie można. Lecz cóż w wyżej podanych przypadkach wypada czynić nauczycielowi? Oto wszelkimi dozwolonymi i godziwymi środkami starać się o odwrócenie od siebie niesprawiedliwości, a gdy to niepodobnym, przez gorliwe wypełnianie swych obowiązków uzyskać świadectwo własnego sumienia, a w końcu z poddaniem się woli Bożej niesprawiedliwość cierpliwie znosić: „Błogosławieni, którzy prześladowanie cierpią dla sprawiedliwości, albowiem ich jest Królestwo niebieskie.”
Szkoła nie powinna być odłączoną od kościoła. Jeżeliby jednakowoż to stać się miało, natenczas zawsze byłoby to rozłączenie wielką niedorzecznością. Jeśli po oderwaniu szkoły od kościoła obowiązkowe szkoły bezwyznaniowe urządzone zostaną, w takim razie wyrządzi się wielka niesprawiedliwość rodzicom. Jeżeli zaś pozostawi się kościołowi wolność urządzenia własnych szkół obok obowiązkowych bezwyznaniowych, to i wtenczas okaże się wielka niedorzeczność, choćby tylko ze względu na ciężary utrzymywania podwójnych tych instytutów.
Szkoły elementarnej w połączeniu z kościołem nie można bez grzesznego zuchwalstwa używać na eksperymenty. Fiat experimentum in corpore vili! [Niech eksperyment zostanie przeprowadzony na tanim korpusie]. Czy ten lub ów system placówek lepszy; który sposób rozkładania podatków jest najmniej dla narodu uciążliwy; czy to lub owo umundurowanie wojska właściwsze, te i tysiące podobnych rzeczy można jak najrozsądniej poddać doświadczeniu. Lecz czy można jeszcze stać, kiedy podstawę z pod nóg usunięto, czy państwo może liczyć jeszcze na przyszłość pomyślną, jeżeli mu podstawę wszelkiej pomyślności państwowej usuną?… Łączność szkoły z kościołem jest zaś rzeczą tak ważną i w skutkach swoich tak doniosłą, bo w gruncie rzeczy nie chodzi tu o cokolwiek niezawisłości kilku tysięcy nauczycieli, jakby chętnie wmówić chciano, lecz chodzi tu głównie o to: że tu jest słuszność, a tam zaś niesłuszność; tu wolność sumienia, tam skrępowanie jego; tu porządek i spokój, tam rokosz; tu wiara, tam niedowiarstwo; tu Chrystus, tam antychryst.
W końcu do was, kochani koledzy, słów kilka o powołaniu i ważności stanu naszego nauczycielskiego.
Zacny i czcigodny jeden kapłan tak powiada: Nauczycielstwo jest zawodem przezacnym i prawdziwie świętym. Nauczyciel, to niejako kapłan bez sakramentu kapłaństwa. On albowiem nie tylko ma budzić, rozwijać i oświecać umysły, nie tylko udzielać różnych wiadomości, ale przede wszystkim wychowywać nowe pokolenia; wychować zaś dla wieczności, a to znaczy: uczynić ze swych uczniów ludzi troskliwych o swe wieczne zbawienie, a pożytecznych dla rodziny i narodu. Każdy człowiek powołany jest do uczestnictwa w Królestwie niebieskim, a jako członek rodziny i narodu ma ważne przez Boga wskazane i uświęcone spełnić obowiązki, które według myśli Bożej wykonane, stanowią o powodzeniu i szczęściu rodziny i narodu, a są zasługą dla żywota wiecznego. Mimo tak wysokiego przeznaczenia człowieka, zmysł i myśli jego skłonne są do złego od młodości, czyli, o czym wszyscy wiemy, każdy jest pochopny do złego, a leniwy do dobrego. Otóż wychować znaczy, tak pracować i działać na dzieci, aby się rozmiłowały w dobrem, a złe sobie obrzydziły; aby pokonawszy w sobie skłonności niegodziwe, uzdolniły się do przeznaczenia swego. — Co wreszcie jest dobrem, a co złem, jak i w czym dobrze czynić, a złego unikać, nieomylnie uczy jedynie kościół święty katolicki, który sam jeden otrzymał, ma i mieć będzie Ducha wszelkiej prawdy.
Na nic się przyda duszy, rodzinie i społeczeństwu wykształcenie, jeżeli dzieci nie są wychowane w miłości i bojaźni Bożej. Mądrość według świata i ciała, a zatem, mądrość, której nie prowadzi sumienie, której nauki boże nie oświecają, sprowadziła i sprowadza najzgubniejsze na rodzaj ludzki klęski, i sprawiedliwie lękać się każe o zbawienie jej hołdujących. Gdzie brak sumienia po chrześcijańsku oświeconego, tam występkom i zbrodniom wrota, na roścież otwarte, a cała mądrość na tym tylko polega, aby ujść kary sądowej; tam węzły społeczne wymuszonym posłuszeństwem jako tako tylko są utrzymane; tam nie ma moralności z wiary płynącej, a bez tej szczęście społeczne i zbawienie wieczne są niepodobne.
Patrzcież, jak niezmiernej doniosłości zadanie wasze, nauczyciele szkół ludowych! Ucząc — macie wychowywać; najważniejszym obowiązkiem waszym jest korzystać z każdej stosownej sposobności, a tych nastręcza się wam codziennie mnóstwo, aby w dzieciach religijne, na prawdach wiary oparte życie budzić i pielęgnować, do pobożności wdrażać, do chrześcijańskich i obywatelskich cnót wprawiać i przyzwyczajać; a za jedynie pewnego przewodnika na tej drodze życia wskazać im sumienie miłością i bojaźnią Bożą kierowane, a kościołowi św. we wszystkim uległe i ochotnie posłuszne. — Pozostaje mi jeszcze tu wspomnieć, że nauka poczciwa, na prawdach katolickich oparta i sumienność nauczyciela, wtedy tylko pożądane wyda owoce, jeżeli nauczyciel sam w tej mierze najlepszym świecić będzie przykładem. Pragnę wiec, aby nauczyciel w szkole, w domu i po za domem był wzorem prawdziwie katolickiego żywota, a żądam, aby wszędzie, mianowicie zaś w kościele, przyświecał pobożnością.
Mam to niezłomne przekonanie, że nauczyciel bez wiary żywej i miłości gorącej przy celujących nawet zdolnościach, powołaniu swemu zadość nie uczyni, bo chociażby z bojaźni wystrzegał się podawać dzieciom niezbożne i przewrotne zdania, i w życiu i postępowaniu swym, z powyższej przyczyny ulegał przykazaniom Boskim i kościelnym, nic to jednakże nie pomoże, gdyż jedynie słowa ze serca idące do serca trafiają, a nadto może nikt tak szybko, jak dzieci, nie poznaje wad i niedostatków, choćby najtroskliwiej ukrywanych. Daleko jeszcze jest gorzej, jeżeli dzieci spostrzegą, że nauczyciel nie wykonuje tego, co im czynić każe; przeto daleko bardziej je gorszy i wkłada w serce niewinne jad, który je w latach późniejszych pożerać będzie.
Otóż tak niech rozumie nauczyciel o powołaniu swym, a z bojaźnią i miłością sprawować będzie arcyważne obowiązki swe. Wtenczas już nie będzie najemnikiem, który za umówione wynagrodzenie pracę od niechcenia tylko spełnia, lecz będzie ojcem i przewodnikiem umysłów i serc młodzieży. Obfitą zaś zapłatę znajdzie w uznaniu i szacunku rodziców, w miłości i na zawsze zachowanej wdzięczności uczniów, w zadowoleniu i pochwałach przełożonych, świadectwie sumienia i błogosławieństwie Boga.
Wznieście więc, nauczyciele, serca wasze do Boga, proście a otrzymacie pomoc z góry do tego, abyście byli takimi ojcami, przewodnikami umysłów i serc młodzieży, jakimi was chce mieć Bóg, Kościół św. i zdrowo myśląca większość narodu naszego.
Uwagami tymi zamierzyłem, współpracownicy na niwie szkolnej, wykazać wysokość powołania waszego, a ufam w łasce Bożej i w waszych chęciach dobrych, że podwoicie usiłowania wasze, aby trwając na tej wyżynie pracować i walczyć niezmiennie pod hasłem:
Szkoła córą Kościoła!
Źródło: J. Mensch, Łączność szkoły z kościołem, słów kilka do wszystkich obrońców i przyjaciół szkół wyznaniowych, 1871.
Pobierz listę książek i podręczników dla dzieci i młodzieży z przełomu XIX i XX wieku.