Znaczenie i potrzeba nauki czytania na głos
„Najlepszym dowodem oświaty narodu — pisze Jędrzej Sniadecki w studium „O fizycznym wychowaniu dzieci” — jest wydoskonalenie, czystość i dokładność jego mowy, bo w niej jest skład wszystkich jego myśli i całej jego nauki. Należy więc i to do dobrego wychowania fizycznego, ażeby dobrze wykształcić narzędzia mowy, ażeby dzieci nauczyć każde słowo doskonale, wyraźnie i czysto wymawiać. I to będzie pierwsza istotna nauka, którą dzieci powinny odebrać od matki, ojca i piastunki. Pierwsi ich nauczyciele powinni tę umiejętność wydoskonalić, ucząc sposobem rozmowy i igraszki wymawiać mocno i wybitnie każdą głoskę, każdą sylabę i każde słowo; odmawiając przed dziećmi i zachęcając do powtarzania łatwe, krótkie, a dobre wiersze, jakimi są np. bajki Krasickiego, odmawiając niektóre powiastki historyczne i moralne i starając się wymówić je z właściwą językowi naszemu muzyką. Ateńczykowie, najoświeceńszy w starożytności naród, lud, który język swój, powszechnym Greków zdaniem, z wielkim wymawiał wdziękiem i do najwyższego stopnia wydoskonalił, a nareszcie i wypieścił, uważali tę naukę za najważniejszą i najpierwszą”.
Tak pisał blisko sto lat temu znakomity polski pedagog. Słowa jego przebrzmiały bez skutku i po dziś dzień kształcenie narzędzi mowy, umiejętność poprawnego i pięknego mówienia i czytania (dykcja), nie tylko nie jest najważniejszą i najpierwszą, lecz śmiało rzec można, że wręcz przeciwnie nauka ta w zupełnym znajduje się zaniedbaniu. Sniadecki żąda, ażeby dzieci odbierały ją od pierwszych swoich nauczycieli: od matki, ojca i piastunki. Miał więc Sniadecki widoczne zaufanie do dobrej mowy rodziców i piastunek. Nie ulega też wątpliwości, że w dawnej Polsce, w której sztuka wymowy kwitnęła jako sztuka na wskroś narodowa, ogółem lepiej, piękniej i czyściej mówiono, niż dzisiaj. Czyby jednak Sniadecki i dziś jeszcze do ogółu rodziców i piastunek naszych z tą samą ufnością się odnosił, jak za życia swego? — o tym wątpić należy. A jeśli ci pierwsi nauczyciele sami źle mówią, sami nieczysto, wadliwie i niewyraźnie wymawiają, jakimże cudem mogą wydoskonalić czystość i dokładność mowy dzieci, które na pierwszych stopniach rozwoju tylko drogą naśladownictwa się uczą? Zło, które rodzi się w domu, przynosi dziecko do szkoły. I tutaj nie tylko się nie pozbywa wad i błędów swoich, ale utrwala się w nich jeszcze. Zadanie nauczyciela w szkole jest o wiele już trudniejsze, bo ten nie tylko powinien kształcić narzędzia mowy, uczyć czysto, dokładnie i wyraźnie wymawiać oraz poprawnie i muzykalnie czytać i wygłaszać z pamięci, ale powinien przede wszystkim naprawiać wszelkie złe nawyczki, wyniesione z domu. Do tego rodzaju nauki nauczyciel nasz z reguły żadnej nie posiada kwalifikacji, a to z tej bardzo prostej przyczyny, że i jego umiejętności tych nikt nigdy, ani w domu, ani w szkole, nie uczył.
Ażeby zaradzić złemu, które całe społeczeństwo na wszystkich polach pracy publicznej coraz silniej odczuwa i coraz bardziej sobie uświadamia, domagając się coraz głośniej reformy w tej mierze, trzeba więc zacząć od wykształcenia nauczycieli, w pierwszej linii nauczycieli języków. Tylko biegły w sztuce czytania na głos nauczyciel może własnym przykładem i umiejętnym, metodycznym prowadzeniem nauki wykształcić powierzoną mu młódź. Z młodzieży tej dojrzeją kiedyś rodzice, a ci, nauczywszy się w szkole wymawiać czysto i mówić poprawnie, będą lepiej uzdolnieni do kształcenia swoich dzieci od samego początku. Praca ta na długą metę zakrojona, ale praca pożyteczna i konieczna. Ziarno rzucone, późno, po szeregu lat, dla pożytku przyszłych generacyj dopiero wyda pełny owoc, — ale czyż to nie dalszy powód, ażeby tym rychlej, tym gorliwiej jąć się zasiewu?
Źródło: Juliusz Tenner (lektor wymowy w Uniwersytecie lwowskim), Podręcznik sztuki czytania, Lwów 1913
Obraz: Franciszek Ejsmond, A.B.C. – pierwsze czytanie, zbiory MNW