Wychowanie katolickie

Znaczenie posłuszeństwa w wychowaniu

Główne zasady pedagogiki powinny by być nauką obowiązującą dla każdego człowieka, bo któż z nas, gdyby nawet nie mógł zostać ojcem, matką lub nauczycielem, może przejść drogę życia, nie zetknąwszy się na czas dłuższy lub krótszy z młodym pokoleniem, czy to bądź jako starszy brat, bądź jako siostra, czy jako krewny, opiekun lub przewodnik. Sądzimy więc, że przy ogólnym u nas zaniedbaniu i lekceważeniu tej gałęzi naukowych wiadomości, nawet tak pobieżny rzut oka jak niniejszy, przydatnym być może.

Wyrobienie uległości w dziecku jest niezaprzeczenie jednym z najważniejszych zadań wychowania. Wiemy także, jak trudno tę pożyteczną cnotę zaszczepić w tych ruchliwych istotkach, które choć nie mając jeszcze przekonań, już tak wyraźnie objawiają wolę. Obmyślając sposoby opanowania tej woli, przede wszystkim zastanowić się należy nad właściwym, pedagogicznym znaczeniem posłuszeństwa, które jest jedynie znakomitym środkiem w wychowaniu, lecz nie stanowi ostatecznego celu. Dziecko ulegające zawsze bez najmniejszego oporu, machinalnie, bezmyślnie, powolne na każde skinienie swoich przewodników byłoby dla nich zapewne bardzo dogodne, uwalniając ich od wszelkich kłopotów, lecz któż nie przyzna, że idealne to dziecko nie rokowałoby na przyszłość świetnych nadziei? Jakże potrafimy tę sprzeczność wytłumaczyć? Posłuszeństwo nazywamy cnotą, a cnota nie może być do zbytku doprowadzona. Dodamy może, iż za cnotę, uważamy je tylko w dzieciach, w ludziach zaś dojrzałych ślepa uległość woli cudzej przestaje być doskonałością. Otóż w tym właśnie tkwi pojęcie błędne, bardzo u ogółu rozpowszechnione. Dzieci nie mają wcale dla siebie osobnej jakiejś moralności. Zasady stanowiące podstawę praw społecznych są powszechne i niewzruszone, jedne i też same dla mężczyzny i kobiety, dla zgrzybiałego starca i niedorosłej dzieciny; zastosowanie ich tylko musi się zmieniać odpowiednio do wieku i położenia.

Uległość jest niewątpliwie cnotą i niezbędnym warunkiem doskonałości każdej ludzkiej istoty; nie ta wprawdzie niewolnicza uległość cudzej woli, pospolicie posłuszeństwem zwana, lecz dobrowolne poddanie ducha prawdom wiary, przepisom wyrytym w sumieniu człowieka, przekonaniom rozumnym, nabytym przez wykształcenie moralne i umysłowe. Wszyscy więc obowiązani jesteśmy wolę naszą i wrodzone popędy trzymać na wodzy, wszyscy musimy ulegać kierunkowi rozwagi i sumienia. Lecz w dziecku wszystkie władze fizyczne i umysłowe rozwijają się stopniowo, i przez ten czas potrzebuje ono ustawicznej pomocy i troskliwej rodzicielskiej opieki.

Jakże długo cierpliwa ręka matki podtrzymywać je musi, nim zdoła pierwsze kroki postawić o własnej sile! Matka też przy tym ma to jedynie na celu, ażeby się jak najprędzej nauczyło chodzić bez jej pomocy. Pomoc ta niemniej potrzebna jest dziecięciu, gdy władze jego duszy budzić się poczną dopiero, a myśli słabe jeszcze i niepewne, tak jak pierwsze jego kroki, nie mogą się utrzymać w równowadze, jeśli nie znajdą bezpiecznej podpory i rozważnego kierunku. Spełniając to zadanie, rodzice i tu nie mogą mieć innego założenia, innego celu, tylko urabianie w dziecku władz umysłowych i moralnych, kształcenie woli, by mogło następnie śmiało, o własnych siłach postępować po drodze życia. Póki umysł młodociany nie ma jeszcze ani pojęć wyraźnych, ani stałych przekonań, musi się kierować podług pojęć i przekonań swoich przewodników, a kierunek ten na całą przyszłość stanowczy wpływ wywiera.

Z tej zasady wychodząc, oczywiście przychodzimy do wniosku, że dziecko jak najwcześniej należ skłonić do uległości, o ile można łagodnymi środkami, w ostateczności wszakże, uciekając się nawet do przymusu. Zawsze to będzie największym tryumfem rodziców, jeżeli potrafią tak szczęśliwie wpłynąć na dziecko, że ono rozkaz ich spełni z ochotą, bez wielkiego oporu naginać będzie własną swoją wolę do ich woli. Stałością i wytrwałością najwięcej tu można dokonać, nigdy też nie należy odstępować od raz ustanowionych prawideł. Dziecko powinno wiedzieć zawczasu, że są pewne ustawy, z pod których nie wolno mu się wyłamywać. Rodziców zadaniem jest zaszczepić w nim pojęcie, że poddanie się dobrowolne tym ustawom stanowi godność natury ludzkiej, wynosi nas nad bezrozumne zwierzęta.

W wychowaniu wszelkie metody i prawidła ogólne muszą być ściśle zastosowane do celu, który osiągnąć zamierzamy. Chcąc wyrobić w dzieciach cnotę panowania nad sobą, wystrzegać się trzeba zarówno dwóch ostateczności: zbytecznego dogadzania kapryśnym zachceniom i sprzeciwiania się bez słusznego powodu. — O ile ciągłe dogadzanie przeszkadza ukształceniu woli, pozbawiając ją hartu, o tyle znowu niepotrzebne i nieuzasadnione pogwałcenie tej woli musi w niej niekorzystną wywołać reakcję. — Rodzice mają niezaprzeczone prawo wymagać bezwarunkowej uległości, lecz błądzą, jeśli się w tym nie kierują jedynie słusznością, jeśli mają na celu dogodność własną lub widzi-mi-się, a zamiast wyrabiać w dzieciach przekonania, dla tego tylko w rygorze je utrzymują, ażeby jak najdłużej własnych przekonań nie miały. Obecnie jednak na to jak najmniej uskarżać się można; natomiast rozpowszechniło się zbytnie osłabienie karności, w skutkach swych niezawodnie daleko szkodliwsze. To też niejeden dziś rad by ten rygor zbawienny zaprowadzić w całej jego mocy, gdyby to było możliwe. Sądzimy jednak, że w inny sposób możemy i powinniśmy złemu zaradzić. Odrzućmy wszelkie ostateczności, starajmy się władzę naszą nad dziećmi utrzymywać we właściwej mierze, a nade wszystko oprzeć na ściśle rozumowanej podstawie. Najpierw za punkt wyjścia obierzmy tę zasadę, że wola wszelka powinna ulegać prawu, a kształcenie jej do tego zmierza, ażeby ją uczynić zdolną do ulegania bez zewnętrznego nacisku, jak przystoi prawdziwie wolnej woli. Dla dziecka prawo stanowić mają słowa rodziców, a jeśli nie nawyknie ich szanować, jakże później zdoła wyrobić w sobie poszanowanie dla jakiejkolwiek władzy moralnej? Wtenczas tylko, gdy zawczasu utrzymanym będzie w karności, nauczy się panować nad sobą, a następnie ustaliwszy pojęcia i przekonania, potrafi zawsze rządzić się rozwagą, i życie swe do raz przyjętych zasad zastosować.

Widzimy więc, że wyrabiając w dzieciach uległość naszej rozsądnej woli, stawiamy niejako podwaliny, na których się ma oprzeć cała jego moralna wartość, bo umiejętność panowania nad sobą jest niezaprzeczenie dla człowieka największą dźwignią moralności i pierwszym warunkiem szczęścia. Niech więc rodzice jak najwcześniej zaczynają obchodzić się z dzieckiem z całą stanowczością, spokojnie, lecz ze stałością niewzruszoną, wymagając od niego spełnienia swoich rozkazów. Ważną jest bardzo rzeczą, jakkolwiek nie łatwą, zachować zawsze cierpliwość w razie oporu, nie unieść się, nie zniżyć do walki. Nasza przewaga nad dzieckiem nigdy nie powinna przybierać charakteru zwycięstwa silniejszego nad słabszym, lecz występować z całą powagą prawa i niezaprzeczonej słuszności. W każdym razie postanowienia raz powzięte, powinny pozostać niezmienne, i pod żadnym warunkiem odstępować od nich nie należy. Rodzice są prawodawcami dzieci, niechże tego poważnego powołania nie lekceważą, niech władzy swej używają jedynie dla korzyści powierzonych sobie istot, a nie dla dogodności własnej, lub nieuzasadnionych fantazji Jeśli wola nasza ma być dla dziecka obowiązującą ustawą, najpierw nie wymagajmy nigdy za wiele, lub bez zastanowienia, ażebyśmy nie byli zmuszeni odwoływać rozkazów lub pobłażać nieposłuszeństwu. Wymagania nasze niech będą niezmienne, jednostajne, a nade wszystko sprawiedliwe. Prawo zgodne z pojęciem słuszności budzić musi poszanowanie, inaczej staje się tylko uciążliwym przymusem. Niełatwo zapewne utrzymać się zawsze na tym poważnym stanowisku legalności, zwłaszcza gdy się ma do czynienia z małymi dziećmi, których myśli, wrażenia, popędy są tak ruchliwe i rozstrzelone, że co chwila spotykamy się z jakimś nowym i niespodziewanym wybrykiem. Tu jednak nie tyle chwilę obecną, ile przyszłość mieć trzeba na względzie. Dziecko dziś nie jest w stanie objąć i zrozumieć tych zasad, do których mu się każemy stosować, lecz jeśli pewne pojęcia stale napotykać będzie na swej drodze, wzrastając niejako w ich atmosferze, z czasem je sobie przyswoi i oprze na nich budowę własnych przekonań. Tak z wolna, nieznacznie dokonuje się w duszy dziecięcia praca niezmiernej doniosłości, z którą współdziałać ma zgodnie całe jego otoczenie.

Posłuszeństwo w ten sposób pojęte, przybiera znaczenie obszerniejsze, przedstawia się jako propedeutyka moralności społecznej. Nie sądźmyż więc, iż rodzice pobłażając brakowi uległości w dzieciach, zrzekają się tylko jakiejś osobistej prerogatywy, oni bowiem względem tych dzieci spełniają ważną misję uosabiając dla nich prawo moralne, którego umysł niedojrzały bez tego pośrednictwa ani pojąć, ani wykonać nie jest w stanie. Na nich też słusznie ciężyć musi odpowiedzialność, ilekroć dzieci ich przeciw temu prawu wykroczą. Wymagając od dzieci posłuszeństwa, rodzice nie czynią tego dla swojej dogodności, ale dla zadośćuczynienia zasadzie ogólnej, obowiązującej każdą istotę rozumną do poddania przyrodzonych swych popędów wyższym prawom moralnym. Łatwiej jest niezawodnie dogadzać nierozsądnym zachceniom dzieci, ulegać ich kaprysom, pobłażać złym skłonnościom, aniżeli je ciągle w jednostajnej karności naginać do panowania nad sobą i kierować systematycznie całym ich postępowaniem. Niewątpliwie też z tego powodu głównie powstało to rozprzężenie, które coraz wyraźniej osłabia zasadę karności w rodzicach. Rodzice pobłażając samowoli dzieci dogadzają tylko swojemu lenistwu. Podobnież i zbytnia surowość, która czyni dzieci lękliwymi i milczącymi, tylko dla wychowawców jest wygodna, bo im oszczędza kłopotu ustawicznego czuwania. W dzieciach zaś tym sposobem wyrabia się skrytość i nawet tłumiona niechęć. Wszak św. Paweł powiada: „Dzieci, bądźcie posłuszne rodzicom, a wy ojcowie, nie pobudzajcie dziatek waszych do gniewu”. Jedna i druga ostateczność jest szkodliwa. Nieraz jednak napotkać można dziwne pomieszanie obu tych fałszywych kierunków: zwykle rodzice pod wpływem chwilowych wrażeń, kolejne dzieci swe tyranizują, to znów psują zbytnią pobłażliwością, sprowadzając tym sposobem chaos prawdziwy w nierozwiniętych pojęciach tych biednych istot.

Jedynym wyjściem z tego błędnego koła jest założenie stałych podstaw, na których zasada posłuszeństwa zostanie zabezpieczona ostatecznie, a słuszność jej dowiedziona na mocy rozumowania. W miarę, jak umysł dziecka z wiekiem nabierać zaczyna sił i stałości, dozwalajmy mu coraz więcej rozwijać się samodzielnie. Starajmy się budzić w nim rozwagę, umacniać przekonania i stopniowo sprowadzać je na tę drogę, by uległość jego naszej woli, naszemu kierunkowi, utraciła cechy przymusu, a stała się dobrowolnym poddaniem, dokonanym z rozwagą i świadomością, na uznaniu słuszności opartym.

Tu jednak zachodzi pytanie: czy rodzice nie ubliżają swej powadze, wyjaśniając dzieciom powody, dla których w danym razie wymagają od nich posłuszeństwa? Ale tu niewłaściwym może być tylko sposób, w jaki się to wyjaśnienie podaje. Zapewne rozmijaliby się zupełnie z celem, gdyby za każdym razem tłumaczyli się przed dziećmi, jakby wyznając własną słabość i schlebiając ich samowoli, ale rozsądni rodzice potrafią zawsze w innej chwili, już po spełnieniu rozkazu, przedstawić dziecku jasno i zrozumiale słuszność swoich wymagań. Nie ubliżą tym sobie bynajmniej. Czemużby władza tracić miała na powadze, gdy się okaże wyraźnie, że jest kierowana rozsądnymi pobudkami, a nie żadnym widzi-mi-się? Takie postępowanie będzie tylko logicznym następstwem głównego założenia, które staraliśmy się wykazać w tym poglądzie.

Nauka panowania nad sobą najskuteczniej może być prowadzona nie wtedy, gdy się przedstawia powód do oporu i walki, ale wtenczas właśnie, kiedy dziecko znajduje się w zupełnej równowadze umysłu i spokojnym usposobieniu. Nic łatwiejszego, niż opanować w takich chwilach jego uwagę i zwrócić do żądanego przedmiotu. Obrazek, powiastka, lub przypomnienie rzeczywistego zdarzenia i otóż gotowy wątek do rozmowy, w której rodzice mogą naginać i urabiać przekonania dziecka, rozwijać jego pojęcia, a głównie kształcić wolę, budząc w nim zdolność i ochotę pokonywania wrodzonych popędów do złego. W tym wieku wyobraźnia góruje nad innymi władzami umysłowymi i najwięcej dokonać można za jej pośrednictwem. Przedstawmy dziecku rozmaite wypadki, w których mogło by się znaleźć, i skłońmy je, ażeby pomyślawszy, starało się osądzić samo, jak w każdym razie słuszność nakazuje mu postąpić. Pojęcie dobrego i złego jest wrodzone każdej ludzkiej istocie, a głos sumienia w niewinnej duszyczce nigdy się nie omyli. To też jeżeli kwestie zadane będą w sposób właściwy, dziecię niezawodnie trafnie je rozwiąże i z wolna wyrabiać w sobie będzie sąd właściwy, co, jak powiedzieliśmy wyżej, jest głównym celem moralnego wychowania.

Wyrabiając sąd i przekonanie, jednocześnie przy każdej sposobności należy kształcić wole, bo na cóż się przyda wiedzieć, co jest słusznym lub niesłusznym, jeśli się stosownie do tego nie postępuje? Dobrze więc jest, korzystając z dobrego humoru dziecka, nakłaniać je od czasu do czasu, ażeby sobie dobrowolnie odmówiło jakiej drobnej zachcianki, przezwyciężyła jakiś nałóg, choćby nawet niewinny. Powinniśmy jak najwcześniej wskazywać mu w tym panowaniu ducha nad przyrodzonymi popędami prawdziwą godność naszą, najwybitniejszą cechę nieśmiertelnej naszej istoty. Jeśli się umiejętnie do tego weźmiemy, dziecię chętnie wykonywać będzie ćwiczenia podobne, a nie lękajmy się, ażeby powaga zasady na tym nie cierpiała: ono jeszcze ważności pojęć rozróżnić nie umie, dla niego wszystko jest igraszką, ale igraszka w jego umyśle ma znaczenie rzeczy poważnych.

Tu wreszcie nastręcza się uwaga największej może doniosłości. Są prawdy tak często powtarzane, że już tym samym stają się komunałami, a stąd spotyka je smutny los wszystkich komunałów: nikt o nich słyszeć nie chce, ani zważać na nie, chociaż na nieszczęście nie przestają dla tego być prawdami, i to nieraz bardzo ważnymi. Do takich komunałów, wcale na pogardę nie zasługujących, należy zdanie przez wszystkich pedagogów uznane, że najpiękniejsze słota zwykle martwą literą pozostają i nigdy trwałego wrażenia w duszy dziecięcia nie zdołają wywołać, jeśli ich dobry przykład nie potwierdzi. Wiemy, jak dzieci są skłonne do naśladownictwa. Dlatego to otoczenie tak potężny wpływ na nie wywiera. Z drugiej znów strony, wrodzone poczucie słuszności zawsze w nich opór wzbudzi, ilekroć na nie nakładamy pęta, spod których sami się wyłamujemy. Jeżeli w obecności dzieci unosimy się namiętnymi porywami, jeśli lekceważymy nasze obowiązki, dogadzamy nierozsądnym zachceniom, jakże potrafimy im wytłumaczyć, że mamy słuszne prawo wymagać od nich panowania nad sobą, zwyciężania namiętności i naginania woli do posłuszeństwa? W takim razie, niestety! nie za wiele się przydadzą i rozumowania, nieraz bowiem chcąc trafić do przekonania dziecka, możemy mimo woli sami siebie potępić. Nikt wprawdzie nie jest doskonały, ale to pewne, że rodzice, którzy chcą godnie spełnić posłannictwo swoje i użyć na dobre władzy danej im od Boga, nieustannie nad sobą czuwać powinni, zarówno jak i nad dzieckiem, pomnąc przy tym, że ułomności ich nawet dziecka od posłuszeństwa nie uwalniają, bo posłuszeństwo, to nie tyle ich osobom się należy, ile przedstawianym przez nich zasadom.

A teraz pozostaje nam tylko zebrać w kilku wyrazach ostateczne wyniki powyższych uwag. Jeżeli władza rodzicielska jest wyobrażeniem prawa moralnego, wtedy uległość dziecka musi być utrzymana w wychowaniu w całej swej mocy, nie jako cel wprawdzie, lecz jako główny środek wykształcenia woli i charakteru. Nierozważne pobłażanie nie mniejszym jest grzechem ze strony rodziców, aniżeli surowość nieuzasadniona. Zbyteczna surowość, tłumi wszelką samodzielność, tamuje prawidłowe wyrabianie się pojęć i przekonań, a budząc w dzieciach nieufność, najczęściej doprowadza je do tego, że pomimo powierzchownej ślepej uległości, usuwają się zupełnie spod moralnego wpływu swoich przewodników. Gorsze są jeszcze skutki zbyt wczesnej samowoli. Umysł nierozwinięty, w braku stałego kierunku, nawyka błądzić samopas. Wola pozbawiona hartu z chwiejności w upór przechodząc, nadużywa swej swobody, łatwiej zawsze ulegnie namiętnościom i popędom nieposkromionym, aniżeli moralnym ustawom. Wobec takich następstw, wobec tak wielkiej odpowiedzialności, kwestia ta nie może pozostać obojętną dla rodziców, w ręku których spoczywa wychowanie początkowe, to jest najpierwsza, najgłówniejsza podstawa duchowego rozwoju przyszłych pokoleń.

Źródło: Maria Julia Zaleska, Znaczenie posłuszeństwa w wychowaniu, 1879.

Obraz: Knut Ekwall, Szczęśliwa rodzina.